Katastrofa w Smoleńsku - moja analiza

Dziwna rzecz z tą katastrofą w Smoleńsku. Im więcej się na ten temat pisze, tym bardziej to wszystko jest niejasne, tym więcej sprzeczności. Wprawdzie nie jest to ściśle związane z tematyką mojej strony, ale nie będę dla jednego wpisu tworzył nowego serwisu. Uporządkujmy więc teorie jakie na ten temat powstały.

Teoria "nacisku". Wyjątkowo oddziałująca na emocje i bardzo "polityczna", byłaby bardzo korzystna dla konkretnej opcji politycznej w Polsce. Jednak wydaje się, że jest nie do utrzymania, bo gdyby istniał jakiś dowód lub choćby poszlaka, to już najpewniej by były "wyciągnięte". Wręcz przeciwnie, dziś wydaje się, że intensywne poszukiwania takiego "dowodu" nie przyniosły skutku. Nawet gdyby teoria "nacisku" była prawdziwa, to nie wyjaśnia ona wszystkiego. Przypuśćmy, że na rozkaz gen. Błasika lub samego prezydenta, pilot decyduje się podjąć próbę lądowania. Skoro wszystkie przyrządy działają poprawnie, dlaczego to po zejściu na wysokość decyzyjną pilot, nie widząc pasa startowego, NIE PODNOSI samolotu?! Lądowanie na ślepo to już nie byłoby podjęcie podwyższonego ryzyka, tylko brak elementarnej odpowiedzialności a nawet instynktu samozachowawczego! Takie działanie, nawet w warunkach nacisku, mógłby podjąć tylko człowiek o skłonnościach samobójczych. Założenie o naciskach doprowadziło nas do absurdu. Logika matematyczna mówi, że założenie, które doprowadza do absurdu jest nieprawdziwe (tzw. dowód nie wprost lub "ad absurdum"). Teoria "nacisku" jest nieprawdziwa przynajmniej w tym sensie, że naciski jeśli nawet były, to nie one doprowadziły do wypadku, musiała być jakaś inna przyczyna.

Złe dane z przyrządów lub z wieży kontrolnej. Skoro pilot nie poderwał samolotu na wysokości decyzyjnej (a założyliśmy, że nie miał skłonności samobójczych), to znaczy, że musiał opierać się na złych danych. Wydaje się to niemal pewne, gdyż w przeciwnym razie nie byłoby spokojnego lotu aż do wzrokowego kontaktu z ziemią. Wszystko wskazuje na to, że nie tylko dowódca, ale _cała załoga_ była przekonana, że wszystko jest ok, tzn, że są jeszcze powyżej wysokości decyzyjnej!
Powyższy wywód oznacza, że fałszywe dane musiały być wynikiem:
a) awarii przyrządów pomiarowych
b) pomyłki np. przy wprowadzeniu wartości ciśnienia lub innej - co jest mało prawdopodobne, gdyż mylić by się musiały trzy osoby jednocześnie
c) zamachu
Awarię już wykluczono. W pomyłkę nie chce się wierzyć, choć nie można ostatecznie tego odrzucić. No i pozostaje zamach. Oficjalnie się o tym nie mówi, ale w dyskusjach publicznych i prywatnych temat się przewija. Wczoraj portal niezalezna.pl opublikował taką teoretyczną, wydaje się logiczną, hipotezę. Jednak i ta teoria ma daleko idącą trudność. Wg rzymskiej maksymy "Cui podest scelus, is fecit" - ten popełnił zbrodnię komu ona przyniosła korzyść. Wbrew potocznemu skojarzeniu chwila zastanowienia pokazuje, że Rosjanie na tym wcale nie skorzystali, a przynajmniej korzyści dla nich nie są tak wielkie by ryzykować. A ryzyko ujawnienia takiej operacji zawsze istnieje, musi o niej wiedzieć co najmniej kilkanaście osób i niech ktoś zbiegnie za granicę, albo okaże się podwójnym agentem... Skorzystać natomiast mogły pewne środowiska polityczne w Polsce i jeśli do zamachu doszło, to bardziej prawdopodobny jest ich udział.
Teoria Michalkiewicza. Stanisław Michalkiewicz już kilka dni po katastrofie sformułował teorię, która wcale nie jest słabsza od innych. Rosjanie nie chcieli spowodować katastrofy. Chcieli natomiast, żeby samolot poleciał na lotnisko zapasowe, bo to by uniemożliwiło odbycie uroczystości i skompromitowało polskiego prezydenta, który "nie zdążył". Jednak dokładając starań, żeby samolot nie wylądował, "niechcący" spowodowali jego katastrofę. Jeśli tak było, to prawdy nie dowiemy się pewnie nigdy. A ponieważ właśnie w miarę ujawniania raportów mnożą się wątpliwości, to kto wie, czy Michalkiewicz nie trafił w dziesiątkę.